Sobota 17.10.2020 r. Dwa dni temu, wobec utrzymywania się dużej ilości nowych zachorowań, rząd ogłosił kolejne obostrzenia. Nareszcie jest nakaz zasłaniania ust i nosa w przestrzeni publicznej. Już nie tylko w sklepach ale również na ulicach. Wprowadzono naukę zdalną na uczelniach i w szkołach ponadpodstawowych. Zaapelowano o nie odbywanie podróży, jak najmniejsze przemieszczanie się, wreszcie o pozostanie seniorów w domach. Olbrzymia większość przechodniów porusza się w maseczkach. Baseny i siłownie zamknięte.
Poszłam do apteki w małym centrum handlowym na Wilanowie. Generalnie pustki, mało ludzi. Są tu przeszklone ściany, więc łatwo zorientować się co się dzieje w pomieszczeniach wokół. W klubie fitness ciemno i cicho. W restauracji zajętych kilka miejsc. Pandemia, więc niczego innego nie spodziewałam się, a jednak… zaskoczenie. Klub zabaw dla dzieci działa w najlepsze. Stoliki pozajmowane przez dorosłych nadzorujących swoje pociechy. Przy jednym urodzinowa impreza, rodzice zanoszący się śmiechem dzielą pizzę. Dzieciaki w różnym wieku dokazują na instalacjach, tarzają w basenach z piłeczkami. Beztroska, banany na twarzach, nadgryzione ciasteczka w dłoniach. Jak to dzieci. Miło popatrzeć, gdyby nie fakt, że zaraza panoszy się w tempie do tej pory niespotykanym. Zero maseczek, jakby za szybą istniała magiczna strefa bez możliwości zakażania drogą kropelkową i przez skażone zabawki.
Statystyki dot. Polski: aktualnie chorujących ok. 79 tys. osób. Ok. 8 tys. nowych przypadków dziennie. Populacja: 38 mln.
W poniedziałek to towarzystwo ruszy do szkół, biur i przedszkoli. A przecież jeśli choć jedno dziecko było nosicielem wirusa, nawet jeśli bawiło się kilka godzin wcześniej to zostawiło patogen na piłeczkach, materacach, stolikach i wszelkich innych instalacjach. Wszyscy obecni stają się potencjalnymi nosicielami zdolnymi do zakażania swoich bliskich, współpracowników, kolegów z klas i grup przedszkolnych. W ten sposób generują wysyłanie na kwarantannę całych grup ludzi wraz z rodzinami, straty zdrowotne i finansowe.
Może i zarządzenia nie nakazały zamknięcia akurat takich przybytków ale czy to zwalnia rodziców z myślenia? Chyba każdego stać na krztynę zdroworozsądkowej wyobraźni?
Druga sytuacja. We Francji zamykają lokale gastronomiczne. Przepis zacznie obowiązywać za dwa dni. Do tego wchodzi godzina policyjna. Telewizja pokazuje w Paryżu pełne knajpy, które od razu zaczęły przeżywać oblężenie. Pewien Francuz wypowiada się, że wszyscy ruszyli do lokali by jeszcze przez te dwa dni nacieszyć się restauracjami. On też. Radość, bo udało mu się zdobyć wolny stolik. Jakby wirus do tej pory nikogo nie zaatakował, co tam te nowe zakażenia w liczbie rzędu 20 000 dziennie. Najważniejsze to skorzystać z atrakcji zanim stanie się niedostępna.
Statystyki dot. Francji: aktualnie chorujących ok. 758 tys. osób. Nowych dziennych zakażeń 30 tys. Populacja: 63 mln.
Koleżanka wrzuca na fejsa swoje zdjęcia z Włoch. Ładna pogoda, ciepło. Dziewczyny świetnie się bawią, siedzą gromadą na placu w jakimś starym miasteczku, wprost na kostce brukowej, innym razem na schodach kościoła. Popijają napoje, jedzą kanapki. Uśmiechy na twarzach, zero maseczek. Piknik w środku kurortu. Ale co tam, przecież zachowują dystans od mieszkańców. Nadmiar czy brak wyobraźni? Niedługo wraca. W razie czego będę unikać spotkań.
Statystyki dot. Włoch: aktualnie chorujących ok. 126 tys. osób. Nowych dziennych zakażeń 11 tys. Populacja: 59 mln.
Inna sytuacja. Kolega opisuje jak to pewna pięciolatka usiadła na kolanach jego znajomej przedszkolanki po czym z radością oświadczyła, że w końcu widziała się z dziadkami, po czym z powagą dodała: „Oni teraz mają COVID!”. Przedszkolanka, jej mąż i dwójka dzieci są teraz dodatni. Siedzą w domu, są w strachu bo czują się źle. Oczywiście, że mogli zarazić się od kogoś innego, niemniej jednak rodzicom tego dziecka wyraźnie zabrakło wyobraźni. Albo po prostu w swoim egoistycznym widzie mają innych gdzieś, co jest jeszcze gorsze.
W Krakowie jakieś centrum fitness przekształcono oficjalnie w sklep i miejsce kultu. Zapraszają na spotkania religijne i testowanie sprzętu. U nich już nikt nie ćwiczy, tylko testuje. Branża ratuje się jak może, bo nie rozumieją z jakiego powodu kazano im się ponownie zamknąć gdy kawiarnie i świątynie pozostały otwarte. Ja też nie, ale na wszelki wypadek już dawno zawiesiłam swój karnet, jak tylko zaczął się jesienny wzrost zachorowań, zresztą przestałam korzystać od początku pandemii choć wiązała mnie umowa i cały czas go opłacałam. Gdy wypełniałam wniosek w siłowni było sporo ludzi, choć nie tyle co np. w lutym. Nikt, oprócz mnie, nie miał maseczki na twarzy. No skoro to nie sklep to po co ta niewygoda?
W Izraelu od końca września praktycznie całkowity lockdown. Nie wolno wychodzić na ulice z byle powodu i oddalać się bez uzasadnienia dalej niż 1 km od miejsca zamieszkania. Restauracje pracują tylko na dowóz. Tam też obchodzono przepisy jak tylko się dało zaś Chasydzi w ogóle ich nie uznają. Dla nich ważniejsze jest obchodzenie swoich świąt niż jakaś tam pandemia. Ortodoksyjni Żydzi wolą słuchać rabinów niż rządu. Efekt? Stanowią 40% ogółu zakażonych, choć ich grupa to tylko 9% społeczeństwa. W posiadającym 200 tys. mieszkańców, największym ortodoksyjnym mieście, zarażona jest co czwarta osoba.
Statystyki dot. Izraela: aktualnie chorujących ok. 32 tys. osób. We wrześniu było ok. 9 tys. nowych, obecnie 340 przypadków dziennie. Populacja: ok. 9 mln.
Jestem w stanie zrozumieć kogoś, kto z jakichś pobudek, np. religijnych, godzi się na swój, choćby najtragiczniejszy los. Też uważam, że ma prawo decydować o sobie, ale nie w sytuacji, gdy ma to znaczący wpływ na innych. Zaraza to czas odpowiedzialności zbiorowej. Jeden lekkoduch jest w stanie pogrążyć setki innych. Tu egoizm powinien ustąpić zdrowemu rozsądkowi. Obostrzenia na pewno nie są ani sprawiedliwe, ani nie przewidują wszelkich sytuacji. Dlatego tym bardziej każdy z nas powinien uruchomić logiczne myślenie, uwzględniając w nim zarówno siebie jak i innych. A jeśli takowego brakuje to trudno. Taki niech chociaż zda się na rozporządzenia i przestrzega zaleceń.
Myślenie nie boli, ale COVID potrafi. Śmierć z uduszenia wskutek zajęcia płuc nie należy do przyjemnych. W swojej internistycznej praktyce widziałam takich wiele, więc wiem co mówię. Coraz więcej doniesień też o różnych odległych skutkach infekcji.
Widząc jak się sytuacja rozwija skłaniam się ku tezie, że przechorowanie COVID nie ominie większości z nas, chyba że ktoś opracuje w końcu skuteczną szczepionkę. Jednak uważam, że należy ten moment odwlekać jak tylko się da, tak by nie zachorować w szczycie pandemii. Powodem jest brak miejsc w szpitalach i przeciążenie systemu opieki zdrowotnej. W przypadku ciężkiego przebiegu mamy mniejsze szanse na otrzymanie skutecznej pomocy.
I to jest jeszcze jeden powód dla którego warto uruchomić rozsądek i wyobraźnię.