Wybraliśmy się ostatnio do Centrum Handlowego (nieważne, gdzie, nie w Warszawie w każdym razie, ale lokalizacja chyba nie ma większego znaczenia). Mieliśmy ciutkę czasu na poszukiwania prezentów, a, że zazwyczaj poza Stolica taniej to tym lepiej..
Wchodzimy, wszystko fajnie, świąteczny wystój- gwiazdki, światełka, choinki itepe…
Była nawet chatka z piernika. Zakładam, że była z piernika, bo wyglądała jak z piernika i pachniała jak z piernika. Pewności nie mam, bo niestety …była ogrodzona. O żadnej zabawie w domek, czarownicę, Jasia i Małgosie czy nawet dotknięciu domku nie mogło być mowy. Odgrodzony i już. Dzieciom mówimy nie.
Na początku bardzo się zdziwiłam i w ogóle oburzyłam, ale potem obejrzałam domek dokładniej…
Nie wiem ile ten domek tam stał, ale raczej niedługo chyba, w końcu do świąt jeszcze kawałek, a już brakowało w nim wielu istotnych strategicznie pierniczków… Komuś się pewnie przydały, jak nic! Nie jestem wcale taka pewna, że były to dzieci…
W tym momencie przestała się dziwić, gdy za domkiem ujrzałam pociąg do Laponii z prezentami, misiami i tym podobnymi, również za barierką.
Było niby do niego wejście jedno, z boku, tak, żeby dziatki mogły łaskawie sobie tam zajrzeć, ale prezenty, misie, grzybki i reszta odgrodzone były sznurkiem. Gdyby nie to, jak nic misie & co “wyszłyby” sobie pewnie ze sklepu jakimś cudownym sposobem jeszcze przed świętami.
Cóż… Polak potrafi! Jaki kraj, taka szopka.